Przodkowie pana Romana pochodzili z Poznania, dziadkowie urodzili się jeszcze pod zaborem pruskim. Dziadek lubił ładne przedmioty, pasjonował się starymi meblami, bibelotami, w ciągu życia zebrał ich bardzo dużo. Kolekcja ciągle jest w rodzinie, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Mama pana Romana podczas wojny została wywieziona na roboty przymusowe, potem pracowała w poznańskiej fabryce czekolady Goplana, ale krótko, bo rozchorowała się i przeszła na rentę. Ojciec był dyżurnym ruchu na kolei.
Pan Romek urodził się w 1954 r. jako najmłodszy z trójki rodzeństwa, ma jeszcze brata oraz siostrę mieszkających obecnie w USA. Z zawodu jest drukarzem, ukończył technikum poligraficzne, przez 15 lat pracował w zawodzie. W 1975 r. poznał panią Lilę, swoją przyszłą żonę, szczeciniankę, która studiowała w Poznaniu i „za miłością”, jak mówi, przyjechał do Szczecina. W wieku 32 lat, będąc w odwiedzinach u rodziny w Ameryce, uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu. Od tego czasu jest na rencie.
Najważniejszą pamiątką po dziadkach, jaką odziedziczył, jest ponadstuletni zegar ścienny z kukułką. Nadal działający, w doskonałym stanie, ale od 10 lat schowany w szafie, gdyż wydawane przez niego dźwięki przeszkadzały sąsiadom. Po śmierci dziadka babcia zawsze powtarzała, że czasomierz „musi należeć do Romka” i tak też się stało. Do Szczecina trafił też, między innymi, marmurowy posąg lwa, który już został obiecany w spadku synowi pana Romana i pani Lili… Niestety, nic nie wiadomo na temat figury, gdzie została wykonana ani kiedy.
Małżeństwo lubi i docenia zabytkowe przedmioty, ale najlepiej czuje się w nowoczesnych wnętrzach, nie przeładowanych bibelotami. Z tego, między innymi, powodu w piwnicy stoi stare radio lampowe. Na razie nie ma pomysłu, co z nim zrobić.
Pan Roman i pani Lila nie rozumieją obecnej fascynacji sztuką użytkową PRL. Wszystkie rzeczy z tego okresu, które posiadali, zostały wyrzucone. Uważają, że wśród osób z młodszego pokolenia panuje moda na lata ’60 i ’70, ponieważ ludzie traktują ten styl jako „egzotyczny”, a tak naprawdę nie ma powodów do zachwytu.
Członkowie rodziny, mimo mieszkania na różnych kontynentach, utrzymują ze sobą ścisłe kontakty. Siostra przyjeżdża do Polski co roku, brat trochę rzadziej, raz na trzy lata. W USA znalazła również swoje miejsce na ziemi córka pana Romana i pani Lili, syn natomiast pozostał w Szczecinie. W Poznaniu nie ma już nikogo z krewnych. Wielkopolskie tradycje są kultywowane głównie w kuchni – małżonkowie lubią przyrządzać kapustę białą i czerwoną, „po poznańsku”, tak jak robiła mama pana Romka. Święta natomiast spędzają w domu, z najbliższymi, nie mają specjalnych zwyczajów.
Co poznaniakowi podobało się po przyjeździe do Szczecina? „Praca”, odpowiada, ale zaraz dodaje, że długo „denerwował go bałagan, bo był przyzwyczajony do porządków”.
Pan Roman rzadko wraca myślami do dawnych czasów, patrzy w przyszłość i cieszy się każdym dniem. Przedmioty po dziadkach – zegar z kukułką, marmurowy posąg lwa – trzyma schowane w szafie, wyciągnął je tylko na potrzeby wywiadu. Pamięta o swoim wielkopolskim pochodzeniu, gdyż ma je zapisane w charakterze.