Życie pani Haliny Sieciechowicz – Antkowskiej naznaczyła wojna i poczucie obowiązku względem najbliższych. Urodzona 24 grudnia 1934 r. w Turobinie, niedaleko Krasnegostawu, była jedyną dziewczynką w rodzinie i ulubienicą taty – zaradnego szewca, który kilka lat spędził za Oceanem. Z najwcześniejszych lat dzieciństwa mała Halinka zapamiętała przytulny domek i sielską atmosferę podlubelskiej wsi oraz wielką czułość ze strony ojca.
Kiedy rozpoczęła się wojna, bezpieczny świat runął w ciągu kilku tygodni. Ukochanego tatę wraz z innymi mężczyznami hitlerowcy aresztowali w sierpniu 1940 r. Mama została sama z trójką własnych dzieci oraz siostrą i bratankiem. Zajmowała się handlem, była bardzo zaradna. O świcie jeździła furmanką na targowiska do Lublina, „dokonywała cudów”, żeby utrzymać rodzinę. Pomagał jej dawny znajomy, który działał w partyzantce na terenie Lubelszczyzny. Przywoził słoninę, mąkę, czasami jakieś niewielkie sumy pieniędzy. Pani Halina pamięta, jak kiedyś na święta, mama dostała nieduży banknot. Wysłała córkę i syna do sklepu, bo wstydziła się zapłacić… Mimo niedostatku, nie straciła dawnej dumy.
Na terenie Turobina nie toczyły się walki, ale działy się rzeczy straszne. Pani Halina pamięta łapanki, ciągłe poczucie zagrożenia, strach. W miejscowości przed 1939 r. mieszkało bardzo wielu Żydów, którzy zostali aresztowani już na początku działań wojennych. Potem przechodzące wojska grabiły i mordowały – żołnierze hitlerowscy, sowieccy, Ukraińcy. We wsi obecnie znajduje się zbiorowa mogiła zabitych 1 lipca 1942 r.
Ojciec zginął w Oświęcimiu. Po wojnie mama dalej zajmowała się handlem – otworzyła sklep spożywczy, a w 1947 r. trzynastoletnia Halina wyjechała do szkoły, do Lublina i zamieszkała w internacie. Jeszcze jako uczennica pracowała w urzędzie wojewódzkim. Po maturze została zatrudniona w charakterze przewodniczki w organizacji harcerskiej, ale zwolniono ją „za brak ideologii”. Zaczęła uczyć w szkole podstawowej. Pracowała na półtora etatu i dodatkowo, w 1954 r. podjęła studia eksternistyczne na kierunku historycznym. Mieszkała w wynajmowanym pokoju, razem z koleżankami i była zdana na siebie, ale wspomina tamten okres życia jako bardzo radosny. Kiedy zamarzyła o modnej garsonce, w sklepie budowlanym kupiła niedrogi materiał tapicerski w czerwono – czarną kratkę i sama uszyła. Pamięta, że nosiła ten żakiet przez kilka lat.
Szczęśliwy etap w życiu pani Haliny szybko się skończył: Obiecane w kuratorium mieszkanie ostatecznie przyznano innemu nauczycielowi, więc „obrażona na cały świat” młoda kobieta postanowiła wyjechać do Szczecina. Dlaczego akurat tam? Nie jest pewna, decyzję podjęła pod wpływem impulsu. Pracowała w SP nr 36, w kuratorium, a potem w Ośrodku Kształcenia Nauczycieli.
W 1970 r. w Zamku Książąt Pomorskich poznała swojego przyszłego męża, Jana Antkowskiego. Para zamieszkała razem w niewielkim mieszkanku na ul. Wielkiej (ob. Wyszyńskiego). Pani Halina określa relacje między małżonkami jako „poprawne”. To ona zapewniała rodzinie byt, gdyż pan Jan pracował jedynie społecznie, nie zarabiał, często chorował. Miał problemy z otrzymaniem stałego zatrudnienia z uwagi na brak dokumentów potwierdzających wykształcenie – druki uległy zniszczeniu podczas bombardowania Warszawy w 1944 r. Państwo Antkowscy mieli ze sobą słaby kontakt. Pani Halina spełniała się zawodowo, nieustannie się dokształcała, często wyjeżdżała w związku z pracą, pomagała finansowo rodzinie. Wolny czas spędzała aktywnie, na świeżym powietrzu.
O mężu wiedziała jedynie tyle, że brał udział w Powstaniu Warszawskim, ale nigdy nie poruszali tego tematu. Czasami pana Jana odwiedzali „jacyś” ludzie, z którymi rozmawiał przyciszonym głosem, przy zamkniętych drzwiach od pokoju, a co roku uroczyście celebrował dzień pierwszy sierpnia.
Małżeństwo zaadoptowało dziewczynkę z domu dziecka, Gabrysię i od tego czasu na 34 metrach kwadratowych mieszkali w czwórkę, razem z mamą, która przyjechała na stałe z Turobina. Córka czuła się w obowiązku zaopiekować schorowaną kobietą.
Na początku lat ’80 pani Sieciechowicz-Antkowska została zmuszona do odejścia na wcześniejszą emeryturę ze względu na „sympatie solidarnościowe”, rozpoczęły się też problemy z adoptowaną Gabrielą i jej sytuacją rodzinną.
Kiedy w 2007 r. zmarł pan Jan, pani Halina została sama. Stopniowo segregowała rzeczy należące do męża, wcześniej, jak sama mówi, „nie mieściło się jej w głowie, aby do nich zaglądać”, to byłoby naruszenie prywatności. Wśród papierów, znalazła pamiątki i dokumenty związane z Powstaniem Warszawskim oraz stare zdjęcia rodziny Antkowskich.
Zapoznając się z treścią zaświadczeń i przypominając sobie strzępy zasłyszanych informacji, rekonstruowała w myślach wojenny okres życia pana Jana. ]Zdała też sobie sprawę, że mało wie o mężczyźnie, z którym spędziła pod jednym dachem kilkadziesiąt lat: Jan Antkowski, syn Stefana, pseudonim „Krótki”, odbył służbę wojskową w szeregach AK, był żołnierzem w kompanii 02 Batalionu „Olza” w stopniu strzelca. Latem 1944 r. został przydzielony do zgrupowania „Kota”. Brał udział w konspiracji oraz walkach na warszawskim Mokotowie. Ranny w głowę, przebywał w szpitalu powstańczym na ul. Bałuckiego. Pojmany jako jeniec wojenny i osadzony w Stalagu X-B Sandbostel pod numerem 221082, w maju 1945 r. uwolniony przez wojska alianckie. Odznaczony medalami, figuruje w spisach uczestników walk oraz w Wielkiej Ilustrowanej Encyklopedii Powstania Warszawskiego.
Pani Halina postawiła sobie za cel upublicznienie informacji o mężu oraz przekazanie wnuczkom wojennej historii dziadka. Chce to zrobić, ponieważ jest przekonana o konieczności wychowania młodego pokolenia w duchu patriotycznym. Uważa, że odnalezione dokumenty poświadczające udział „Krótkiego” w Powstaniu Warszawskim i odznaczenia – medal pamiątkowy Mokotów Walczący, Warszawski Krzyż Powstańczy i Order Odrodzenia Polski (Polonia Restituta) – są najcenniejszymi pamiątkami jakie posiada. Bardzo o nie dba i traktuje z niezwykłą pieczołowitością.
Świadomość bohaterskich przeżyć Jana Antkowskiego nie spowodowała zmiany stosunku do zmarłego. Pani Halina działa wyłącznie z poczucia misji i obowiązku.