Przodkowie pani Danuty Łazowskiej- Woźniak pochodzili z odległych od siebie, geograficznie i kulturowo, terenów Pomorza i Mazowsza. We wspomnieniach, znanych z opowieści rodziców i dziadków mieszają się krajobrazy oraz dźwięki. Historia, częściowo utrwalona na czarno-białych fotografiach, na których widać panie w długich sukniach i panów z sumiastymi wąsami, przeplata się z wytworami wyobraźni. Gdzieś za plecami, w mroku dziejów, słychać stukot butów o bruk Krakowskiego Przedmieścia, nakładający się na odgłosy bydła i chlupot błota folwarków… Życiorysy ludzi osadzone na tle polityki międzynarodowej i osi czasu.
Antenaci ze strony ojca żyli pod zaborem pruskim i oficjalnie byli poddanymi Kaisera, ale funkcjonowali w dwóch różnych rzeczywistościach. Myśleli po polsku, rozmawiając używali dwóch języków, polskiego i niemieckiego. Zakochiwali się i zawierali małżeństwa z tymi, do których zabiło im serce, bez względu na pochodzenie ukochanych.
Dziadek Antoni walczył podczas I wojny światowej jako żołnierz w niemieckiej marynarce wojennej, potem, w latach 20 XX w. przeprowadził się z Brodnicy do wsi Targowisko koło Mławy. Pojął za żonę Juliannę, kupił kawałek ziemi i wiódł spokojne życie gospodarskie. W 1925 r. w Grabowie urodził mu się syn, Bronisław. Na początku 1945 r., dwudziestoletni Bronek, który był na robotach w Niemczech, razem z rodziną swojego pracodawcy ewakuował się przed nachodzącym frontem. Wsiedli na statek płynący do Danii i szczęśliwie udało im się dotrzeć do celu, tam się rozdzielili. Dziadek pojechał do Kolonii, a potem do Lubeki. Później, po wyzwoleniu, przyjechał do Polski: najpierw do Olsztyna, a następnie do Szczecina.
W warszawskiej gałęzi rodowej pani Łazowskiej dominowały wyraziste i „silne kobiety”, które tak zostały zapamiętane, mimo że żyły w cieniu swoich mężów: W połowie XIX w. praprababcia Wiktora (ur. 1831 r.) poślubiła Antoniego Bobińskiego (ur. 1824 r.). Doczekali się 13 dzieci, z czego 9 dożyło dorosłego wieku. Mieszkali komfortowo, w kamienicy na Krakowskim Przedmieściu. Wiktoria umarła mając 50 lat, zginęła na schodach kościoła św. Krzyża stratowana przez spanikowany tłum. Jej córka, Wanda Weronika, związała się z Józefem Michałem Bazewiczem, który prowadził dobrze prosperującą firmę kartograficzną. W latach 1902-03 Antoni Bobiński razem z zięciem wydali „Przewodnik po Królestwie Polskim”, wzbogacony o dokładną mapę ziem. Pani Danuta Łazowska, wśród pamiątek rodzinnych przechowuje stronę z Atlasu Królestwa Polskiego, opracowanego przez pradziadka Józefa w 1907 roku.
Córka Wandy i Józefa, Maria ukończyła konserwatorium muzyczne w Warszawie. Poślubiła Edmunda, inżyniera wykształconego we Francji, który studiował w Instytucie Mechanicznym w Nancy i następnie w Instytucie Elektrotechnicznym w Tuluzie, gdzie otrzymał dyplom inżyniera elektryka. Kupili dom w Ostrzeszowie i pod koniec lat 30. XX w. zamieszkali na pograniczu polsko-niemieckim, Do wybuchu wojny wiedli spokojne życie. W 1940 r. ich czternastoletnia wtedy córka, Grażyna (mama pani Danuty), została wywieziona na roboty do Niemiec. Wróciła już jako dorosła kobieta, w 1946 r.
Po wyzwoleniu, Edmund najpierw był tymczasowym burmistrzem Ostrzeszowa, później dostał nakaz pracy najpierw w Olsztynie, gdzie przenieśli się całą rodziną, a na koniec został oddelegowany do Szczecina. Na Pomorze Zachodnie przyjechali w 1948 r., zamieszkali na Nowym Mieście, w kamienicy niedaleko dworca, w okolicach dawnego, reprezentacyjnego Victoriaplatz (ob. plac Batorego). Dziadek otrzymał posadę na kolei, był kierownikiem „od elektryfikacji”. Małżonkowie prowadzili bogate życie towarzyskie, często urządzali przyjęcia dla przyjaciół, ciesząc się wolnością i nowym ładem. Potem zamieszkali na Pogodnie. Nadeszły trudniejsze czasy, socjalizm i szarobura rzeczywistość wszystkim dawały się we znaki.
Jeszcze w Olsztynie córka Edmunda i Marii – Grażyna spotykała się z pewnym młodzieńcem. Kiedy wyjechała, zakochany chłopak spakował się w kartonową walizkę i przyjechał za nią do Szczecina. Dostał pracę w spółdzielni Domu Książki na al. Wojska Polskiego, potem sprzedawał w księgarni na ul. Krasińskiego i na placu Grunwaldzkim w Księgarni Rolniczej (żaden z tych punktów już nie istnieje). Na koniec został kierownikiem Księgarni Zamkowej na placu Żołnierza Polskiego. Młodzi pobrali się, na świat przyszła córka, ale małżeństwo nie przetrwało próby czasu, każde z rodziców poszło w swoją stronę. Mała Danusia została z matką. Wspomina, że wskutek zawirowań i kilku przeprowadzek, wiele pięknych przedmiotów po przodkach zaginęło lub zostało wyrzuconych, jak książki w skórzanych oprawach, czy stare, kolorowe wydania nut babci, które trafiły na śmietnik, „bo nikt już nie grał”.
Pani Danuta Łazowska-Woźniak (rocznik 1949) nigdy nie czuła się przywiązana do rodzinnych pamiątek, oprócz jednego obrazu, map pradziadka i starych fotografii, nie przechowuje nic więcej. Od dziecka lubiła rysować, mama wysyłała nawet jej prace do magazynu „Świerszczyk”. Pamięta, że od ojca dostała w prezencie piękne, białe, metalowe pudełko z kredkami, które miała przez wiele lat, tylko zawartość uzupełniała. Skończyła technikum budowlane, pracowała jako urzędniczka. Kiedy rozpoczęła dorosłe życie i założyła własną rodzinę, pasję odłożyła na bok. Dopiero po przejściu na rentę w 1998 r. znowu znalazła czas na swoją twórczość. Któregoś dnia od koleżanki usłyszała: „słuchaj, jest taki fantastyczny klub…” i w ten sposób pani Danuta dowiedziała się o istnieniu Towarzystwa do Walki z Kalectwem, do którego zaczęła uczęszczać na zajęcia z robótek, haftu, frywolitek…. Chodziła tam regularnie 4 razy w tygodniu, zapisała się również na warsztaty malarskie. Uczyła się różnych technik, malowała akwarelami, pastelami, farbami olejnymi. Wspomina cudownych, pełnych empatii nauczycieli – pana Ludwika Piosickiego, pana Zbyszka. Wyjeżdżała razem z grupą na plenery. Dzięki malarstwu pani Łazowska poznała mnóstwo fantastycznych osób, z wieloma do dzisiaj utrzymuje kontakt. Przez kilka lat angażowała się też w działalność organizacji zrzeszających ludzi sztuki, należała między innymi do Zachodniopomorskiego Stowarzyszenia Twórców Kultury (przez kilka lat była nawet wiceprezesem), do Marynistów Polskich.
W dalszym ciągu uczęszcza regularnie na zajęcia do klubu i maluje, swoje obrazy prezentuje na wystawach w Szczecinie. Do tej pory prace pani Danuty wielokrotnie można było oglądać w Inkubatorze Kultury w Szczecinie, w Książnicy Pomorskiej, w Urzędzie Miejskim oraz w TWK.
Wnętrze mieszkania pani Łazowskiej nie jest zastawione płótnami. Gotowe obrazy trafiają do rodziny i przyjaciół, część zostaje w klubie. Pani Danuta najbardziej lubi malować morze i krajobrazy. Córka, Joanna, najwyżej ceni przedstawienia platanów na Jasnych Błoniach i zachody słońca nad Wałami Chrobrego. Synowi podobają się wizje morza. Uważa, że jest w nich zawarte całe życie….
Pani Danuta realizuje się też w mniejszych formach, lubi pracować akwarelami. Ostatnio z pieczołowitością przygotowuje kartki świąteczne.
Nie jest kolekcjonerką, ale kiedyś zbierała ceramikę z Włocławka. Zbiory „skorup”, jak mówi, obecnie są znacznie pomniejszona, bo dużo rzeczy się potłukło albo zostało rozdane, ale w latach ’70 i ’80 naczyń było naprawdę dużo. Stały na półkach, a część wisiała na ścianie, przytwierdzona do boazerii. Pani Danusi najbardziej podobają się kolekcje dekorowane z przewagą koloru niebieskiego i różu, takich elementów zawsze miała najwięcej. W dalszym ciągu budzą w niej sentyment, „kojarzą się z młodością”.
Z dawnymi czasami kojarzą się też potrawy szykowane dawniej przez mamę na święta, „obowiązkowe” kluski z makiem, które artystka przygotowuje również u siebie w domu raz do roku.
Pani Danuta Łazowska-Woźniak nie wie, skąd wzięło się z niej zamiłowanie do sztuki. Może przeszło od pradziadka Józefa, który pieczołowicie rysował swoje mapy? Może od babci Marii, która skończyła konserwatorium muzyczne i grała na fortepianie, podobnie jak jej wujek kompozytor – Henryk Bobiński? A może to któryś z pomorskich przodków miał talent, tylko okoliczności nie pozwoliły na rozwinięcie skrzydeł? Dzisiaj trudno orzec. Pani Danusia cieszy się, że w dojrzałym wieku los umożliwił jej realizację pasji, że spotkała przyjaciół z TWK. Jest z tego powodu bardzo szczęśliwa. Z radością tworzy, proces uważa za istotny, nie przywiązuje się do swoich prac. Jedyny ważny obraz – stare malowidło przedstawiające Matkę Boską, które od pięciu pokoleń jest dziedziczone przez kobiety w rodzinie ľ przekaże kiedyś kolejnej osobie.