Wspomnienia z dzieciństwa pana Edmunda przywołują klimat twórczości Czesława Miłosza i Tadeusza Konwickiego oraz słynny film „Dolina Issy”: pan Rodziewicz-Bielewicz urodził się 15 grudnia 1931 r. w Wilejce, na terenie historycznej Litwy (obecnie Białoruś), w folwarku rodzinnym. Był drugim z kolei dzieckiem Antoniego, zaradnego i pracowitego księgowego, który „w wieku, kiedy czuł się gotowy do ożenku, miał już wybudowany dom z 10 pokojami”, wspomina po latach syn.
Pierwsze lata życia Edmundek (tak go nazywano) spędził w rodzinnym gospodarstwie w pobliżu lasu, około 10 km od Wilejki, w siedlisku Bychowo, na terenach, gdzie rodzina, z pokolenia na pokolenie, żyła od setek lat. W domu nie było prądu, używano lamp naftowych, a wodę czerpano ze studni. Folwark należący do Antoniego nie był duży, gdyż dziadek podzielił ziemię między pięcioro swoich dzieci. Z kolei rodzeństwo ojca również miało duży przychówek … Powstała familijna osada, wszyscy mieszkali blisko siebie, chociaż wybrali różne drogi zawodowe. Część mężczyzn poszła do wojska, kilku zostało urzędnikami.
Pan Edmund pamięta wilki, których w okolicy było bardzo dużo. Pewnego razu, kiedy miał ok. 4-5 lat poszedł zbierać grzyby. Wszedł na polanę pełną „lisiczków” (białoruska nazwa kurek) i spotkał się oko w oko z potężnym zwierzęciem. Stanął jak wryty, wilk również go obserwował. Kiedy chłopiec opanował pierwszy szok, zasłonił się koszykiem i zaczął powoli odchodzić tyłem. Na szczęście atak nie nastąpił. To była najbardziej niebezpieczna przygoda, jaka się przydarzyła małemu Edmundkowi. Zimą dziecko miało całkowity zakaz wchodzenia do lasu, ale ojciec, Antoni, chodził ścieżkami wśród drzew do pracy „ze skórzaną teczką, często wypełnioną rublami”, tak zapamiętał syn po latach.
Kiedy w 1938 r. Edmund rozpoczął edukację, regularnie chodził do szkoły w Kurzeńcu, kilka kilometrów. Zimą odprowadzała go sąsiadka Białorusinka, Szura. Później uczył się w Żupranach koło Oszmiany. Pan Rodziewicz- Bielewicz okupację sowiecką wspomina jak „ponurą noc”: wszyscy członkowie rodziny siedzieli w domu i czekali, aż przyjdą po nich bolszewicy i ich wywiozą. Nie były to bezpodstawne lęki, gdyż co chwilę dochodziły informacje, że kolejnych właścicieli majątków leżących w pobliżu wywożono, a gospodarstwa zajmowano… Rodzice zrobili zapas sucharów w worku i codziennie do północy czekali na bolszewików. Pierwsza wojenna zima upłynęła w ogromnym napięciu, które do dzisiaj pozostało w pamięci mężczyzny.
Ojciec został aresztowany w 1940 r. Postawiono go przed sądem, który stwierdził, że towarzysz „nic złego nie zrobił, ale źle myśli o bolszewikach” i zesłano aż pod chińską granicę, ponad 10 tys. km na wschód, do Komsomolska nad Amurem. Pozostałym domownikom nakazano opuścić folwark, odebrano cały majątek. Rodzice spodziewali się tego, więc trochę rzeczy zdołali wcześniej ukryć u dalszej rodziny. Mamę z trójką dzieci przyjęli pod swój dach najpierw sąsiedzi Białorusini, a potem Polka, mieszkająca samotnie nieopodal.
Na Syberii, w łagrze, ojciec pracował przy wyrębie lasu. W 1941 r., po tym, jak doszło do podpisania układu Sikorski-Majski, został uwolniony i przewędrował kilka tysięcy kilometrów, aby wstąpić do Armii Andersa.
Kiedy Hitler zaatakował ZSRR, bolszewicy w panice uciekali z Wilejki, lecz mimo to zdołali jeszcze zamordować wiele osób przetrzymywanych w tamtejszym więzieniu, a ok. 800 pozostałych pognali pieszo na wschód. Liczni zmarli po drodze z wycieńczenia, bądź zostali zabici. Wśród nich – 20- letni kuzyn pana Edmunda, aresztowany i torturowany za to, że był drużynowym w harcerstwie…
Gdy w 1944 r. Niemcy się wycofywali, mieszkańcom nakazali opuścić Wilejkę, a następnie miasto zbombardowali i spalili.
Po wojnie nie było dokąd wracać. Matka dostała nakaz przesiedlenia na tzw. Ziemie Odzyskane. Zamieszkała wraz z dziećmi w Chojnicach, na Pomorzu Zachodnim. W 1947 r. przyjechał ojciec, schorowany po pobycie na Syberii, tułaczce z Polską Armią na Wschodnie i półrocznym leczeniu w Palestynie. W Polsce przeszedł na rentę. Zbudował dla rodziny dom, ale w 1950 r. zdecydował się go sprzedać. Znalazł kupca, jednak wskutek wprowadzenia przez władze nieekwiwalentnej i utrzymywanej do ostatniej chwili w tajemnicy przed obywatelami reformy walutowej, stracił na transakcji dużą kwotę pieniędzy.
W Chojnicach pan Edmund ukończył szkołę średnią. Ojciec chciał, żeby syn poszedł na studia prawnicze lecz chłopaka ciągnęło morze… Czytał dużo lektur marynistycznych i zapragnął zakosztować żeglarskich przygód, wyjechał więc do Gdyni i rozpoczął naukę w Państwowej Szkole Morskiej.
Władze robiły trudności młodemu marynarzowi z pozwoleniem na pływanie, ze względu na pobyt ojca w Armii Andersa. Pan Edmund wspomina również, że przedwojenni kapitanowie, mieli nawet zakaz mieszkania na wybrzeżu. Jeden z nich, z braku możliwości wejścia na pokład, zdecydował się przebranżowić i sprzedawał pamiątki na Krupówkach w Zakopanem…
Pan Rodziewicz-Bielewicz spędził 41 lat na statkach. Początkowo był zatrudniony w rybołówstwie, jak sam mówi, „orał morze”, a później aż do emerytury pływał w PŻM,
Urlopy zawsze spędzał aktywnie. Lubił jeździć na rowerze na całodniowe wycieczki, odwiedzać rodzinne strony (obecne tereny Białorusi i Litwy), ale przyjaciele, kuzyni, rodzeństwo – wszyscy już umarli, pan Edmund pozostał sam.
Mimo ukończonych 90 lat, mężczyzna jest bardzo aktywny: ćwiczy z hantlami, ma sportowy zegarek z krokomierzem. Jest bardzo sprawny i samodzielny, z wprawą obsługuje smartfona. W swoim mieszkaniu przy ul. Grodzkiej, w którym żyje nieprzerwanie od 1963 r., przechowuje pamiątki z rodzinnego domu. Spośród nich ulubioną jest mały, brązowy dzbanuszek. Zachował się też miedziany, ręcznie robiony kubek z wygrawerowaną datą „1821”, który, jak pamięta pan Edmund, zawsze stał w izbie, przy wiadrze z wodą oraz moździerz, używany przez mamę w kuchni… Na półki w pokoju trafiły ozdobne, czarne kałamarze z końca XIX w. i miedziana cukiernica z dekoracyjną łyżeczką. Na ścianach wisi kilka dużych, czarno-białych zdjęć przodków i obrazek z przedstawieniem Matki Boskiej oraz napisem „zlot młodych Polek”.
Pan Rodziewicz-Bielewicz jako człowiek, który dojrzałe lata swojego życia przeżył w epoce PRL, najwięcej przedmiotów i elementów wyposażenia mieszkania ma sprzed kilkudziesięciu lat. Na regałach meblościanki można więc znaleźć wazony szklane i kryształowe, zestaw kieliszków, świeczniki, porcelanową wazę na zupę i …doskonale zachowaną butelkę po miodzie cedyńskim. Koło drzwi balkonowych stoi kultowa lampa ze stolikiem. Pan Edmund posiada też kilka drewnianych rzeźb, wykonanych przez „Wilniuka”, Jerzego Błażewicza, który po wojnie zamieszkał w Wałczu. Prace artysty trafiły nawet do Wirtualnego Muzeum Wałeckiego.
Gdyby nie pogarszający się wzrok, można by powiedzieć, że dawny wilk morski jest okazem zdrowia. Chętnie i barwnie opowiada o swoim długim życiu, świadomy, że przypadło na ciekawe, chociaż trudne czasy.