Eleonora Jakubiak urodziła się w Szczecinie rok po przyjeździe jej rodziców i rodzeństwa z Harbinu. Pod koniec XIX wieku Rosjanie zaczęli budowę Kolei Wschodniochińskiej w północno-wschodniej części Chin. Ogłosili nabór robotników, techników i inżynierów.
Wśród zgłaszających się nie brakowało Polaków. Po zakończeniu budowy kolei wiele osób przeniosło się do Harbinu, który z osady rybackiej szybko stał się prężnym ośrodkiem gospodarczym. Miał opinię miasta tolerancyjnego, przyjmującego przybyszów z różnych części świata. Żyło w nim około 200 tysięcy obcokrajowców z przeszło 30 krajów, działało 21 konsulatów. Funkcjonowały polskie szkoły, biblioteki, gazety, zawierane były małżeństwa rodaków oraz mieszane, polsko – chińskie i polsko – rosyjskie. Kwitło polonijne życie kulturalne i intelektualne. Działało stowarzyszenie Gospoda Polska, które organizowało imprezy rocznicowe, „bal polski”, wieczory poetyckie, spektakle teatralne. Do dziś ludzie, których losy otarły się o Harbin, są ze sobą zżyci i bardzo się wspierają.
Dziadek ze strony matki pani Eleonory, Józef Królikowski, był architektem. W Leningradzie ożenił się z Anną z d. Lewczenko. We Władywostoku urodziła im się córka – mama pani Eleonory – Irena. Niedługo po jej narodzinach zdecydowali o wyjeździe do Chin.
Dziadkowie ze strony ojca, Antoni Dróżdż, który był kolejarzem i Katarzyna Dróżdż z d. Chojnacka, na początku XX wieku przyjechali do Chin z kielecczyzny razem z najstarszą córką.
Rodzice pani Eleonory, Władysław Dróżdż i Irena Dróżdż z d. Królikowska poznali się w Harbinie i wzięli ślub w polskim kościele. W 1951 roku razem dwójką dzieci przypłynęli do Polski, osiedlili się w Szczecinie.
Przed harbińczykami świat stał otworem, jednak wielu z nich nie wyobrażało sobie innego miejsca zamieszkania niż Polska, mimo że nigdy wcześniej nie byli w ojczyźnie, znali ją tylko z opowieści.
Dziadek Antoni Dróżdż i babcia Katarzyna osiedli z najmłodszą córką Janiną w Olsztynie. Pozostałe dzieci, w tym ojciec Eleonory, wybrały Szczecin. Tylko syn Stanisław ożenił się z Włoszką i zamieszkał w Rzymie. W czasie II wojny był jednym z czternastu legendarnych ochotników i przeszedł cały szlak bojowy, m.in. Bejrut, Palestynę, Egipt, Tobruk, Libię, Irak i walczył pod Monte Cassino, za co został odznaczony orderem Virtuti Militari.
Dla Władysława i Ireny zetknięcie z szarą, peerelowską rzeczywistością lat ’50 nie było proste, ale szybko się zaadaptowali. Córka pamięta z dzieciństwa radosną atmosferę i dom zawsze pełen gości: „Z łatwością nawiązywaliśmy przyjaźnie i znajomości”, wspomina.
Rodzina mieszkała przy ulicy Ojca Beyzyma. Wśród sąsiadów sporo było też harbińczyków. Obecnie w pobliżu znajduje się rondo im. Polonii Mandżurskiej, a w 2015 roku odsłonięto tablicę pamiątkową.
Przybysze z Harbinu bez problemu dostawali w Polsce pracę, ponieważ byli wykształceni, znali obce języki, a ojczystym, dzięki nauce w polskich szkołach, również posługiwali się bardzo dobrze.
Harbińczycy w Szczecinie stale utrzymują ze sobą kontakty. W 1957 roku przy Zarządzie Głównym Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej powstał Klub Harbińczyków, prezesem został dr Leonard Spychalski. Dziś działa Stowarzyszenie Klub Harbińczyków, gdzie spotykają się Polacy z Mandżurii i ich potomkowie, którzy przeżyli na Dalekim Wschodzie wiele lat, ale nie zapomnieli o swojej ojczyźnie.
Pani Jakubiak zwraca uwagę, że „kiedyś nie były potrzebne projekty do integrowania sąsiedzkich społeczności. Spotykaliśmy się na podwórku, między ulicą Gorkiego i Ojca Beyzyma, z dużą okrągłą piaskownicą, mieszały się różne języki, bo mieszkali tu i Węgrzy i Francuzi i inni. Dzieciaki gadały w różnych językach, znowu było międzynarodowo, jak w Chinach.”
W 2017 r. pani Eleonora spełniła swoje marzenie i pojechała do Harbina. Polacy zostali zaproszeni przez merostwo w ramach wdzięczności za udział w budowie miasta. Pani Jakubiak zwiedziła miejsca związane z historią dziadków oraz rodziców, polski cmentarz, kościół katolicki, w którym rodzice brali ślub i chrzczone było jej rodzeństwo. Pobyt był dla pani Eleonory bardzo wzruszający. Mogła zobaczyć, dotknąć miejsca znane wcześniej tylko ze wspomnień najbliższych.
Mimo, że wychowana w Polsce, pani Jakubiak bardzo interesuje się Chinami i tamtejszą kulturą. Ma w domu pamiątki po dziadkach i rodzicach. Wśród nich najcenniejsza jest ponadstuletnia ikona po babci Annie Królikowskiej i czajniczek do herbaty, liczący sobie również ponad 100 lat, w kształcie słonika. Dużym sentymentem kobieta darzy samowar na węgiel drzewny, z oryginalnymi pieczęciami z Tuły, który był w rodzinie „od zawsze”. Naczynie po renowacji w zakładzie galwanizacyjnym wygląda „jak nowe”. Są też młodsze drobiazgi, jak metalowy wazon, który ojciec dostał w Harbinie w ramach nagrody za pracę. Pani Eleonora sama również dokupowała współczesne chińskie drobiazgi, aby uzupełnić kolekcję.
Pani Jakubiak bardzo smakuje oryginalna chińska kuchnia. Do dziś słynne są wśród najbliższych i znajomych, lepione przez rodzinę pirimiczy oraz „pierożki smażone” z różnymi farszami. Przyrządza się również zupę z frykadelkami i ciasto mikada, „przypominające naszego sękacza”. „Przepisy są przekazywane kolejnym pokoleniom, potrawy są smaczne, więc na pewno kuchnia chińska będzie praktykowana”, mówi z przekonaniem szczecinianka o harbińskich korzeniach.
Pani Eleonora Jakubiak jest dumna z azjatyckiej historii swoich przodków, chętnie o niej opowiada. Wokół siebie ma ludzi, którzy przechowują w pamięci podobne wspomnienia. Lubią wymieniać się anegdotami, spostrzeżeniami. Chciałaby jeszcze, aby na cmentarzu w Huanszań powstało lapidarium lub tablica upamiętniająca groby ponad 2 tysięcy Polaków, którzy nie powrócili do ojczyzny. Pośród nich był dziadek, Józef Królikowski.