Całe życie pani Haliny Markiewicz oraz jej matki, Adeli, naznaczyło poszukiwanie informacji na temat ojca i dziadka rodziny, który został aresztowany we Lwowie w 1939 r. i osadzony w dawnych polskich koszarach. Później na kilkadziesiąt lat słuch o nim zaginął.
Dziadkowie, Walerian i Helena, jako młodzi ludzie, mieszkali na terenie dawnej Galicji. Walerian Wawrzkiewicz urodził się w 1891 roku w Rosji w miejscowości Brajłów. Od szesnastego roku życia pracował w cukrowni Charetomińska, w miejscowości Sumy. W 1909 roku przyjechał do Łańcuta i został powołany do służby wojskowej, w której pozostawał aż do zakończenia I wojny światowej.
Babcia Helena razem ze swoim starszym bratem, Jankiem, wychowywała się w miejscowości Parypsy. Później mieszkali w mieście Sumy. „Z opowiadań mojej Babci pamiętam, jak doszło do zaślubin dziadka Waleriana z babcią.” Dziadek stacjonował w Sumach i tam zaprzyjaźnił się ze starszym bratem Heleny Jankiem, od którego pożyczał książki. Tak poznał Helenę, 16-letnią wówczas dziewczynę.
Któregoś razu Walerian musiał w popłochu uciekać (był w polskim mundurze wojskowym). Helena pospieszyła z pomocą, wyniosła ubranie swojej mamy. W wygódce na stacji kolejowej Walerian przebrał się i wskoczył do jadącego pociągu. Helena, która biegła za uciekającym, usłyszała strzały z karabinu. Przerażona sądziła, że Walerian zginął. Nie wróciła już do domu, zatrudniła się do prac domowych u jakiejś rodziny, która zabrała jej dokumenty. Któregoś dnia Walerian ją odnalazł, siedzącą na ganku przed domem, i zabrał do swojej mamy Anny, do Łańcuta. W tej opowieści są luki, czas zatarł szczegóły i dzisiaj nie da się ich już wiernie odtworzyć.
Anna, prababcia pani Haliny, wyznawała surowe zasady moralne, nie uznawała wspólnego życia bez ślubu. Według wspomnień rodzinnych, miała powiedzieć do młodej dziewczyny: „No, dziecko, wychodź z tego zapiecka”, a do syna: „Zabrałeś dziecko od matki, to musisz się teraz opiekować”, tym samym dając zgodę na zawarcie małżeństwa. Ślub odbył się w krótkim czasie i był początkiem romantycznej miłości.
W 1920 roku Walerian znalazł się w sowieckiej niewoli, ale po niedługim czasie, w ramach wymiany jeńców wrócił do Polski. Mieszkali wtedy w Sądowej Wiszni w województwie lwowskim. W kolejnych latach urodziły się 3 córki pary, w tym mama pani Haliny, Adela. Dziadek podjął pracę w policji państwowej, służył w różnych miejscowościach okręgu lwowskiego, a w 1936 roku na własną prośbę został przeniesiony do Lwowa, gdzie rodzinę zastała wojna.
Po aresztowaniu pana Wawrzkiewicza przez NKWD Helena z nastoletnimi dziewczynkami została wywieziona na Sybir, do Baradulichy Znamionka stacja AUŁ w Kazachstanie. Wszystkie cztery musiały pracować ponad swoje siły przy wyrębie lasu. Przeżyły dezynterię, malarię, przeraźliwe zimno. Trafiły też do więzienia za „samowolne przejście na inne stanowisko”.
Na Syberii przebywały aż do 1946 roku. Przykrą pamiątką stamtąd był „syndrom głodu”, z którym zmagały się przez wiele kolejnych lat, a babcia Helena do końca swojego życia.
Po wojnie kobiety przyjechały do Szczecina jako repatriantki. Zamieszkały w niedużym bliźniaku przy ulicy Jasnej, obecnie Okulickiego, na Gumieńcach.
Wciąż nie miały żadnych informacji o panu Walerianie. Aż do 1971 r., z obawy przed represjami, nie mogły oficjalnie szukać męża i ojca. Później czyniły starania poprzez Czerwony Krzyż, Ośrodek Karta, redakcję tygodnika „Zorza”… Ale zawsze dostawały tę samą odpowiedź: „zaginął bez wieści”. Z biegiem czasu pani Helena i córki, dzięki bolesnym relacjom znajomych pana Wawrzkiewicza, były w stanie zrekonstruować przebieg wydarzeń po aresztowaniu, jednak ciągle nie miały pewności co stało się z mężczyzną. Wszystkie czekały z utęsknieniem na informacje.
Pani Halina wychowywała się od urodzenia w cieniu tego rodzinnego nieszczęścia, niekończącej się żałoby.
Potwierdzenie śmierci Waleriana Wawrzkiewicza z rąk NKWD nadeszło dopiero w 1994 r. Na Ukraińskiej Liście Katyńskiej nazwisko dziadka znajduje się pod numerem 364. Dzięki staraniom matki, Adeli, zostało ono umieszczone na ołtarzu Polskiego Cmentarza Wojennego w Bykowni (obecnie Ukraina).
Babcia i mama nie żyją już od wielu lat, ale pani Halina cały czas przechowuje, niczym relikwie, ich listy i dokumenty dotyczące poszukiwań przodka, którego nigdy nie poznała. Z wielkim wzruszeniem wczytuje się w biogram zamordowanego. Co roku, z okazji święta zmarłych, przygotowuje dekoracje na uroczystości przy pomniku katyńskim w Szczecinie.
Mimo, że urodziła się w 1947 r., syndrom wojennego niedostatku naznaczył się w jej charakterze. Pani Markiewicz nie wyrzuca starych przedmiotów, nawet, jeśli ich już nie potrzebuje albo nie działają, bardzo szanuje to, co posiada. W mieszkaniu na Pomorzanach można znaleźć liczne urządzenia i sprzęty z okresu PRL – są stare żelazka, aparaty fotograficzne, wyroby ze szkła i porcelany… Schowane za szkłem w meblościance stoją prawdziwe „perełki” peerelowskiego designu, jak bombonierka, pucharki do lodów i wazonik znanego projektanta, Jana Sylwestra Drosta, wykonane w hucie „Ząbkowice” w Dąbrowie Górniczej… Pani Halina dostała ten zestaw kilka lat temu od znajomej, pani Jolanty Turlińskiej-Kempys, a ta z kolei od swojej sąsiadki, którą się opiekowała w chorobie, a której mąż, jak się okazało, pracował przy wyrobie ząbkowickiego szkła. Inną ciekawą pamiątką z dawnych czasów jest porcelanowy serwis do kawy z manufaktury „Jutrzenka”. Mama Adela oraz ciotki kupiły komplet na imieniny babci Helenie w latach ’70. Filiżanki są maleńkie, jak do espresso, pani Halina nie korzysta z nich, ale lubi patrzeć na misterne różyczki namalowane na ściankach naczyń.
Na co dzień pani Halina Markiewicz spędza czas spokojnie. Lubi zajęcia w klubach seniora, odwiedza rodzinę syna, chętnie poświęca się swojemu hobby – wykonuje biżuterię z drobniutkich koralików. Czasy, w których dorastała uważa za „nieciekawe”, ale „spokojniejsze i bardziej stabilne niż teraz. Można było się wykazać i być docenionym. Ludzie się szanowali”, podkreśla kilkukrotnie.
Czego chciałaby? „Żeby ludzie się szanowali i częściej używali słów proszę, dziękuję, przepraszam…”
Twierdzi, że niczego więcej nie potrzebuje.