Grażyna Napierała pochodzi z Wielkopolski, urodziła się w 1951 r. i najwcześniejsze lata życia spędziła w Wolsztynie. Mama zajmowała się wychowaniem trzech córek i w wolnych chwilach szyła według wykrojów z Burdy, a ojciec był elektrykiem i „złotą rączką”.

Nastoletnia Grażynka ukończyła technikum ogrodnicze w Lesznie, chociaż ogrodnictwo nigdy nie było jej pasją. Nigdy też nie pracowała w wyuczonym zawodzie, który uważała za bardzo ciężki, zwłaszcza dla dziewczyny o drobnej posturze.

Pierwszym stałym zajęciem po szkole było stanowisko w laboratorium zbożowym, gdzie do obowiązków pani Grażyny należało badanie wilgotności ziaren zbóż przyjmowanych do magazynów. Potem przeszła do pracy biurowej. W 1975 r. skorzystała z zaproszenia jednej z sióstr i przyjechała do Poznania, aby zająć się jej niesłyszącą teściową. Równocześnie rozpoczęła etat w biurach firmy „Energopol”. Zajmowała się rozliczeniami i inwentaryzacją magazynów budowlanych, sporo jeździła w tamtym okresie po całej Polsce. Była młoda, nie miała własnej rodziny, prowadziła aktywny tryb życia i mieszkała w dużym mieście, oferującym wiele możliwości. Przed panią Napierałą zaczęły się otwierać nowe perspektywy rozwoju zawodowego. Wkrótce otrzymała propozycję wyjazdu do Ukrainy, gdzie miała pracować w charakterze sekretarki na budowie gazociągu „Sojuz”. Dwa lata spędzone na placówce uważa za najszczęśliwszy okres w swoim życiu. Obracała się w gronie Polaków, nie miała potrzeby używania języka rosyjskiego na co dzień, ale poznawała kraj poprzez obserwację. Zachwyciła ją przyroda ówczesnej republiki ZSRR: bezkresne przestrzenie, pola, wszystko inne niż w Polsce, większe, jakby zwielokrotnione. Pani Grażyna zapamiętała słoneczniki sięgające po horyzont, ogromne upały latem i zimą mrozy dochodzące do kilkudziesięciu stopni poniżej zera.

Wszyscy będący na placówce w Nowobskowie mieszkali razem w „pasiołku” dość oddalonym od biur. Do pracy dojeżdżali tzw. „świniobusem”, do którego, przez nieszczelne drzwi, ze świstem wpadał zimny wiatr. Codzienne obowiązki nie były ciężkie ani absorbujące, a na dodatek pozostawiały dużo wolnego czasu. Pracownicy jeździli więc na wycieczki, nad rzekę. Pani Grażyna dobrze zarabiała, była wolna, beztroska, miała poczucie, że świat stoi przed nią otworem. Zaczęła samodzielnie uczyć się języka angielskiego. Do Polski przyjeżdżała raz – dwa razy do roku. To był okres strajków i rodzącej się Solidarności, w sklepach w kraju dominowały puste półki. Jadąc w odwiedziny do najbliższych wszyscy pracownicy zabierali więc ze sobą żywność – chociaż było to zakazane i w przypadku kontroli na granicy towar konfiskowano – oraz przedmioty na handel. Wywożono głównie złotą biżuterię, a przywożono między innymi ubrania, które sprzedawano później w komisie w pobliskim Starobielsku.

Czasami, gdy nadarzyła się okazja, pani Grażyna jeździła kilkaset kilometrów dalej, do Woroszyłowgradu (obecny Ługańsk), do dużego centrum handlowego, tzw uniwiermagu”. To stamtąd przywiozła piękny samowar, który do dzisiaj ma w domu oraz szkatułkę z pozytywką, grającą Poloneza Ogińskiego. Pani Napierała nie kupowała innych pamiątek, nie czuła takiej potrzeby, jedynie przyjaciółce w Polsce podarowała drewnianą beczułkę na alkohol. Skupiła się na gromadzeniu biżuterii, która bardzo się przydała, kiedy po dwóch latach powróciła na stałe z placówki.

W 1984 r. przeprowadziła się do Szczecina, urodziła dziecko i poszła na urlop wychowawczy. Za pieniądze otrzymane ze sprzedaży biżuterii, pani Grażyna umeblowała oraz samodzielnie wyremontowała mieszkanie. Meblościanka zakupiona w tamtym czasie, w sklepie przy ul. Dubois, do dzisiaj stoi w pokoju dziennym w bloku na Niebuszewie.

Później pracowała chałupniczo, szyła odzież dla zakładu „Progal” i spodnie, dla prywatnego butiku. Nie przepadała za tym zajęciem, to jest, jak sama mówi, lubi szyć, ale dla siebie, nie na akord. Zawsze miała problemy z wyrobieniem normy, zarabiała też marnie. Następnie udało jej się znaleźć zatrudnienie w administracji, w przychodni. W tej pracy pani Grażyna doskonale się odnalazła, ale postanowiła skorzystać z ówczesnego przepisu, który pozwalał osobom z dwudziestoletnim stażem pracy, posiadającym niepełnosprawne dziecko przejść na wcześniejszą emeryturę. Ośmioletnia córka miała wtedy zaplanowaną operację serca w szpitalu w Warszawie, pani Napierała cieszyła się, że będzie mogła skupić się na rehabilitacji dziewczynki. Niestety, dziecko zmarło.

Kiedy została sama, już jako emerytka, pani Grażyna wróciła do aktywności zawodowej. Znalazła zatrudnienie w Pałacu Młodzieży w administracji na przystani żeglarskiej w Dąbiu. W 2004 r. przeszła operację stawu biodrowego. Po okresie rekonwalescencji pojechała do rodzinnego domu do Wolsztyna, aby opiekować się chorym na Alzheimera ojcem.

Po powrocie do Szczecina pracowała jeszcze 2 lata w firmie Durable, ale zmuszona była poddać się ponownej operacji stawu biodrowego.

Obecnie nie ma już większych obowiązków, może skupić się na tym, co lubi. Podczas jednego z jarmarków zobaczyła serwetki i biżuterię robione na czółenku, tzw. frywolitki. Pani Grażynie bardzo się to spodobało, postanowiła spróbować swoich sił i … wsiąkła w nową pasję bez reszty. Kupuje nici i koraliki, wykonuje niezliczone ilości kolorowych bransoletek, kolczyków, naszyjników, które potem wystawia na sprzedaż. W domu ma całe kartony swoich prac.

Interesuje się też ezoteryką. Dużo czyta na ten temat, ukończyła między innymi kursy Reiki oraz doskonalenia umysłu metodą Silvy. Praktykuje pracę z energią. Mówi, że skierowała się w stronę duchowości po śmierci córki, a nauki płynące z Kościoła katolickiego przestały jej wystarczać. Szuka odpowiedzi na pytania poprzez pogłębiony kontakt ze sferą duchową. Medytuje przy pomocy różnych metod, robi ćwiczenia oddechowe, które przynoszą błogi spokój. Ostatnio pociąga ją astrologia, pani Grażyna ma zamiar poświęcić tej dziedzinie więcej uwagi.

Pani Napierała jest zadowolona ze swojego aktualnego życia. Pogodna, energiczna, nie rozpamiętuje przeszłości, skupia się na tym co dzieje się tu i teraz. Raz w tygodniu bierze udział w spotkaniach Towarzystwa Walki z Kalectwem, razem z paniami robią wtedy biżuterię koralikową oraz koronki wykonywane metodą frywolitki czółenkowej. Lubi ładne przedmioty i czasami znajduje takie wystawione obok śmietników. W jednym pięknym „zdobycznym” dzbanku co roku na Boże Narodzenie komponuje stroik świąteczny. Na regałach meblościanki stoją barwione, wypukłe szklanki z okresu PRL, obok, do kompletu są małe talerzyki i cukiernica. Pani Grażyna czuje do zestawu duży sentyment, ponieważ był prezentem imieninowym od siostry.

Pośród innych przedmiotów, które zachowała, jest jeszcze ceramika z Włocławka, zbiór kamionkowych naczyń produkcji czechosłowackiej oraz drewniany talerz ręcznie malowany, przywieziony z Ukrainy.

Po powrocie z Ukrainy pani Grażyna jeździła jeszcze do Bułgarii, Rumunii i Niemiec. W Cambridge w Anglii, ma siostrzeńca, ale jeszcze tam nie była. Obecnie spędza czas w Szczecinie, na swoich ulubionych zajęciach.
Niedawno, po latach, wyciągnęła z kartonu samowar i ustawiła na półce. Czuje potrzebę otaczania się jasnymi kolorami, tęskni za słońcem. W mieszkaniu na parterze prawie zawsze ma włączone światło, bo nie lubi jak jest ciemno. Może to podświadome pragnienie powrotu do szczęśliwego czasu młodości?