Krystyna Prokopowicz wychowywała się w rodzinie, w której panowały surowe zasady. Ojciec i mama przywiązywali ogromną wagę do edukacji czwórki swoich dzieci oraz wychowania w wierze katolickiej. Nie było taryfy ulgowej dla żadnego syna ani córki, ale to na małej Krysi, jako najstarszej z rodzeństwa, spoczywało najwięcej obowiązków i odpowiedzialności.
Rodzina mieszkała w niewielkiej miejscowości Otok pod Gryficami, gdzie rodzice trafili jako przesiedleńcy ze Wschodu po II wojnie światowej. Zajmowali się gospodarką, ale nigdy na tzw. Ziemiach Odzyskanych nie poczuli się jak u siebie. Kiedy pierworodna córka kończyła szkołę średnią, podjęli decyzję o przeprowadzce do Bydgoszczy. Krysia w tamtym czasie była już zakochana w swoim przyszłym mężu, z którym szybko wzięli ślub i zamieszkali w Stepnicy.
Młodą mężatkę pochłonęło życie rodzinne. Urodziła czworo dzieci, pracowała w szkole podstawowej, gdzie prowadziła zajęcia dla klas I-III oraz uczyła matematyki. Zaniechała uprawiania sztuki, która ją pociągała od najmłodszych lat. Z powodu natłoku zajęć nie miała możliwości podążyć za słowami swojego profesora z liceum, który oglądając prace nastolatki często powtarzał: „Krysia, chodź na zajęcia plastyczne!”
Kiedy dzieci podrosły, pani Krystyna stała się bardzo aktywna, zaczęła działać na rzecz lokalnej społeczności. W altance przy swoim domu prowadziła warsztaty artystyczne. Wymyśliła i zorganizowała cykliczną imprezę „Święto Gęsi”, która odbywała się we wsi Gąsierzyno niedaleko Stepnicy. Festyn odniósł sukces, cieszył się dużą popularnością wśród mieszkańców, ale gdy władze gminy przejęły organizację święta, pomysłodawczyni poczuła się zawiedziona i pomału zaczęła wycofywać się z aktywności społecznej. Przeszła na rentę. Ze względów zdrowotnych, wraz z mężem podjęła decyzję o przeprowadzce do Szczecina. Pani Krystyna została bardzo uroczyście pożegnana przez władze Stepnicy, otrzymała pamiątkowe prezenty.
Rozpoczynając nowy etap życia, Krystyna Prokopowicz zrobiła bilans, „plusy i minusy, co umie, a czego nie, czym chciałaby się zajmować.” Wypisała wszystko „z góry na dół i wyszło, żeby iść w kierunku artystycznym”. Przeprowadzając się do nowego mieszkania, wiedziała już, że chce tworzyć. Kupiła farby, sztalugi, ale nie miała pojęcia, jak zacząć przygodę ze sztuką. W sklepie z materiałami plastycznymi znalazła ogłoszenie szczecińskiego malarza, Jarosława Eysymonta, z zaproszeniem na lekcje indywidualne. Poczuła, że to przeznaczenie i zadzwoniła pod podany numer. Chodziła do pracowni artysty na zajęcia z malarstwa i rysunku przez całą zimę, i tak, małymi kroczkami, pomału zaczęła samodzielnie malować.
Jak sama mówi, ta aktywność całkowicie ją pochłonęła i pomogła przetrwać ciężki okres fizycznych problemów zdrowotnych oraz depresji. Później spotkała na swojej drodze Agnieszkę Sowińską, specjalistkę od decoupage’u. Panie robiły razem jajka wielkanocne i bombki bożonarodzeniowe. Kiedy pani Krystyna miała już pokaźny dorobek, zabrała swoje wyroby „pod pachę” i zaprezentowała je znajomej dyrektor Domu Kultury w Stepnicy. Już w trakcie spotkania dostała propozycję wystawy prac, a niedługo później zaczęła prowadzić regularne warsztaty dla seniorów, na które dojeżdżała ze Szczecina. Kilkukrotnie na zajęciach pojawiła się ekipa telewizji regionalnej, aby nagrać materiał o utalentowanej amatorce z pasją, a w prasie ogólnopolskiej ukazał się artykuł na ten temat.
Pani Krystyna dokumentuje prowadzoną działalność artystyczną. Prowadzi kronikę, gdzie skrupulatnie zamieszcza wycinki z gazet na swój temat, zdjęcia, wpisy zadowolonych uczestników warsztatów. Obecnie nie organizuje już zajęć, sama uczestniczy w lekcjach z malarstwa w Domu Kultury na Prawobrzeżu. I tworzy, pochłonięta przez swoje hobby. Latem siedzi od rana do wieczora w altance i robi dekoracje okolicznościowe, zdobi bombki, jajka, wierci wiertarką wydmuszki strusich jaj – za co dostała kiedyś nagrodę na kiermaszu, wykonuje postacie aniołów, maluje na jedwabiu, robi patery z odciśniętymi roślinami… Zbiera też wystawiane na śmietnikach meble oraz różne przedmioty i później je przerabia, dekoruje. Uważa, że ludzie wyrzucają „ciekawe rzeczy”. Ze Stepnicy przywiozła stare okna i w nich maluje obrazy.
Jest wszechstronna, tworzy w różnych technikach. Dużo wykonuje pejzaży, ale nietypowych: do obrazów dodaje suszone zioła i kwiaty, co z odpowiednio dobraną kolorystyką powoduje niesamowity, metafizyczny efekt. Jest bardzo kreatywna, ma ogromną wyobraźnię, ale jak sama mówi skromnie nie wie, skąd jej się biorą pomysły w głowie.
Nie przywiązuje się do swoich prac. Wykonuje je na zamówienie dla konkretnych osób, wystawia rękodzieło również podczas kiermaszy organizowanych w całym województwie. Swoje prace sprzedaje klientom z Polski i z zagranicy. Jak podkreśla, lubi tworzyć i „niech prace idą w świat”, byleby tylko kupujący byli zadowoleni i wspominali autorkę „w miarę dobrze”. Synowa się śmieje, że do kogo nie pójdzie w odwiedziny, wszędzie widzi obrazy pani Krystyny na ścianach.
Nie przywiązuje się do swoich prac. Wykonuje je na zamówienie dla konkretnych osób, wystawia rękodzieło również podczas kiermaszy organizowanych w całym województwie. Swoje prace sprzedaje klientom z Polski i z zagranicy. Jak podkreśla, lubi tworzyć i „niech prace idą w świat”, byleby tylko kupujący byli zadowoleni i wspominali autorkę „w miarę dobrze”. Synowa się śmieje, że do kogo nie pójdzie w odwiedziny, wszędzie widzi obrazy pani Krystyny na ścianach.
Wszystkie dzieci bardzo wspierają panią Krysię w pasji. W prezencie kupują farby oraz pędzle, chwalą się obrazami utalentowanej mamy i teściowej przed znajomymi. Córka kolekcjonuje kartki świąteczne, na choince wiesza wyłącznie wytwory rodzicielki. Największym fanem i motywatorem jest mąż, dzięki jego wsparciu pani Prokopowicz zaczęła publicznie wystawiać obrazy, wcześniej skupiała się na rękodziele.
Artystka z błyskiem w oczach opowiada o swoich zamiłowaniach. Jest pełna energii, i jak sama mówi, cały czas „ciągnie ją, żeby robić coś nowego, ciągle szuka nowych wyzwań”. Jest też bardzo szczęśliwa, że poszła za głosem serca i poświęciła się sztuce, uważa, że było warto. Doskonale pamięta emocje jakie poczuła, kiedy kilka lat temu sprzedała pierwszy obraz. Klient, pan z Poczty Polskiej ze Stargardu wysłał później podziękowania mailem i napisał, że żona była zachwycona prezentem. To wtedy naprawdę pani Krystyna uwierzyła w siebie.
Malarka od kilku lat obiecuje sobie, że z powodu rosnących cen stoisk, przeciągów i ogólnie, zmęczenia nie będzie już jeździć na kiermasze, ale nie potrafi być konsekwentna w decyzji. Za każdym razem więc „ostatni” wyjazd okazuje się „przedostatnim”…
W tym roku pani Krystyna również wykupiła miejsce na jarmarku bożonarodzeniowym, jak zwykle pasja okazała się silniejsza.